Babiogórski Park NarodowyBiałowieski Park NarodowyBiebrzański Park Narodowy

Bieszczadzki Park NarodowyBory Tucholskie Park NarodowyDrawieński Park Narodowy

Gorczański Park NarodowyPark Narodowy Gór StołowychKampinowski Park Narodowy

Karkonowski Park NarodowyMagurski Park NarodowyNarwiański Park Narodowy

Ojcowski Park NarodowyPieniński Park NarodowyPoleski Park Narodowy

Słowiński Park NarodowyŚwiętokrzyski Park Narodowy

Tatrzański Park NarodowyPark Narodowy Ujście WartyWielkopolski Park Narodowy

Wigierski Park NarodowyWoliński Park Narodowy

  

     

Park Narodowy Ujście Warty

Park Narodowy "Ujście Warty"

Chyrzno 1, 69-113 Górzyca
tel.: +48 (095) 752 40 27, 752 40 16, fax.: +48 (095) 752 41 53 

www: www.pnujsciewarty.gov.pl  email: sekretariat@pnujsciewarty.gov.pl 


.: AKTUALNOŚCI

   

  

 

KONKURS LITERACKI 'LEGENDA Z MOKRADEŁ" ROZSTRZYGNIĘTY

 

Dawno, dawno temu......

kiedy na świecie nie było jeszcze telewizorów a wnętrza domostw rozświetlane były jedynie słabym światłem świec i kaganków, ludzie zbierali się wieczorami aby opowiadać sobie klechdy, podania i baśnie. W ten sposób legendy były wiecznie żywe. Przekazywane z pokolenia na pokolenie opowiadały o dawnych czasach, o przodkach, o starych drzewach, kamieniach itp., itd.
Niektóre legendy znane były na terenie całego kraju, inne tylko w określonych regionach. Również rejon rozlewisk przy ujściu Warty do Odry posiadał niegdyś swoje legendy. Niestety, pamięć o nich zanikła wraz z wyprowadzeniem się z tych terenów jego dawnych mieszkańców – Niemców.

 
Nasz konkurs literacki skierowany był do wszystkich tych, którzy interesują się historią, lubią czytać dawne opowieści, charakteryzuje ich bogata wyobraźnia, a na dodatek posiadają zdolność przelewania na papier wymyślonych przez siebie historii. Jury, które obradowało w ubiegłym tygodniu, nie miało lekkiej pracy. W obradach uczestniczyli pracownicy PN „UW”, pedagog a zarazem polonistka i dziennikarz Radia Zachód – Agnieszka Dobosiewicz, autor bajek i dziennikarz Gazety Wyborczej – Władysław Wróblewski oraz historyk, regionalista - Józef Piatkowski. Spośród prac, które wpłynęły na konkurs, należało wybrać tą, której czytanie „wciąga”. Powinna być napisana lekkim piórem i nie mogła być zbyt długa. Legenda musiała też oczywiście nawiązywać do autentycznych wydarzeń czy postaci historycznych.
 

Po długich i burzliwych naradach jurorzy postanowili przyznać następujące nagrody:
 - I miejsce dla Natalii Staszak, będącej jeszcze uczennicą III LO w Gorzowie
 - II miejsce dla Bogusławy Mróz – studentki Ochrony Środowiska pochodzącej z Podkarpacia
 - III miejsce dla Jacka Bogdana, który również jest uczniem III LO w Gorzowie
 

Dodatkowo przyznano 2 wyróżnienia:
 - dla Doroty Grobelnej – za bogatą wyobraźnię, oryginalność oraz znajomość flory PN „Ujście Warty”;
 - dla Bogusławy Mróz za użycie pięknego, stylizowanego na staropolski języka.

 

Poniżej zamieszczamy najlepsze legendy. Może ich lektura zachęci Państwa do napisania własnych klechd?


I miejsce - Słowia i Kornel Natalia Staszak
 
Dawno, dawno temu, wtedy gdy Fryderyk Wilhelm na ziemiach pruskich panował, żyła para kochanków: Słowia z Borneo i Kornel z Malty - oboje piękni i młodzi. Pewnie słuch by o nich zaginął, gdyby nie ptaki... A było to tak...

 
Słowia była córką rybaka, znaną w całej okolicy ze swego daru: głos miała piękny, jak śpiew słowika. Każdego dnia, gdy słońce zachodziło wychodziła nad brzeg Warty i śpiewała. Dźwięk jej głosu dosięgał odległych osad, miast, lasów, bagien, zwołując ptaki z całej okolicy. Jej ukochany od świtu do nocy pracował przy budowie wału. Ubogi był poczciwiec, lecz urodziwy niezwykle. Zawsze, gdy słońce z ziemią uściskiem czułym się splatało, słyszał głos swej wybranki. Nadzieja wtedy i chęć do życia ponownie się w nim budziły.
Pewnej nocy, jak zwykle to bywało, Słowia na brzeg rzeki się udała. Myśląc o swym Kornelu ręce rozpostarła i śpiewać poczęła. Ptaki pieśnią oczarowane w mgnieniu oka u jej stóp się znalazły. I słuchały... słuchały... Słuchała także Podwarcianka - zjawa na dnie rzeki mieszkająca. Zachwycona głosem Słowii zapragnęła, by ta śpiewała tylko dla niej – dzień i noc. Zaczaiła się w mroku i na dno rzeki biedną dziewczynę porwała. Ptaki z rozpaczy przeraźliwe odgłosy wydawać zaczęły - jakże straszne i rozpaczliwe! Usłyszał je Kornel, porzucił swą pracę i przestraszony, co sił w nogach na brzeg prędko pobiegł. Jednak, gdy dotarł, Słowii nie ujrzał. Przy brzegu tylko jej wstążka leżała. Gdy ten podnieść ją chciał, coś niezwykłego się stało: w górę ją nagły wicher porwał i na rzekę rzucił, a ta, jakby na rozkaz dany koryto swe na kształt wstążki owej zmieniła. Z najdalszych stron świata ptaki się zleciały, by hołd dziewczynie oddać. A Kornel? Z rozpaczy za ukochaną do rzeki się w tę noc rzucił.

 
Szukano ich potem lat wiele, lecz nigdy nie znaleziono. Ptaki na miejscu tragedii pozostały, by pamięć o kochankach nie zginęła na wieki. A tak wiele ich było, że na ich siedliskach przepiękny park utworzono. Podobno do dzisiaj o zachodzie słońca słychać tam śpiew dziewczyny, a w jego tle płacz Kornela.


II miejsce - Gościniec do Cozsterine Bogusława Mróz
 
Razu pewnego żył sobie książę wielkopolski o wdzięcznym imieniu Władysław. Był on niezwykle dumny, kłótliwy i arogancki. A, że urody Pan Bóg mu nie poskąpił, wielkie miał też wzięcie u białogłów.
Pewnego dnia postanowił wybrać się do Kostrzyna, warownego grodu leżącego nad Wartą, o którym powiadano, że jest niezdobyty, gdyż bronią go wodne uroczyska i czary. Jak zadecydował, tak też uczynił.

 
Jechał tedy Władysław gościńcem z niewielką świtą przez wsie i miasteczka. Wokół raz rozciągały się pola, to znów gęste lasy. Wysoko na niebie świeciło słońce, wiatr rozwiewał płowe włosy księcia, wypoczęte konie ochoczo kłusowały. Troski książęce krążące nad jego głową, niczym czarne chmury powoli się rozwiewały. A miał Władysław ich sporo. Niemalże wszystkie zaś obracały się wokół osoby stryja - Władysława Laskonogiego, na którego dworze wychowywał się po śmierci ojca - Odona. Stryj ów przejął rządy w jego imieniu nad południową Wielkopolską. Po osiągnięciu pełnoletniości przez księcia nie przyznał mu należnej ojcowizny, co stało się przyczyną zbrojnego konfliktu między nimi. Całe lata upływały Władysławowi na szukaniu popleczników, intrygach i walce o spuściznę po ojcu.

 
Słońce chyliło się ku zachodowi, barwiąc niebo krwawymi łunami.
- Zły to omen- ozwał się do księcia Przemkojego wierny giermek wskazując na niebo.
- Głupiś - odrzekł mu książę- Patrz widać już gród.
Istotnie na horyzoncie widniały wartownie Cozsterine. Choć cały gród zbudowany był z drewna, najeżone ostrymi palami ostrokoły sprawiały groźne wrażenie. Nad bramą z grubo ciosanych bali wybudowano dwie strażnice ze spadzistymi dachami, krytymi trzciną. Dostępu do grodu, niemalże z każdej strony, broniła woda. Warta wybrała to miejsce na spotkanie z Odrą i rozlewała się tu szeroko, zwłaszcza w czasie wiosennym. Wokoło ciągnęły się przepastne bagna, mokradła, moczary, w których łacno można było zagubić drogę. Zapadał zmierzch, znad wody unosiła się mgła, która z każdą niemal chwilą stawała się coraz bardziej gęsta. W nadbrzeżnych łozach kląskały słowiki, rechotały żaby, to był ich czas. Naraz wjechali do otulonej mgłą wioski. Stała tam karczma, z której rozbrzmiewały dźwięki muzyki, z okien dobiegał gwar. Kiedy ją mijali w drzwiach pojawiła się dziewczyna cudnej urody. Miała włosy koloru miodu związane w dwa warkocze, pełne usta koloru malin i śnieżną cerę. Książę nie mógł oderwać od niej wzroku. Skinęła na niego ręką i rzekła, uśmiechając się przy tym ujmująco:
- Zapraszam jaśnie panów do naszej skromnej gospody. Miejsca i spyży u nas pod dostatkiem- po czym uchwyciła uzdę konia, który zarżał przeraźliwie, cofając się przy tym, jakby chciał uciekać. Władysław, na nic nie bacząc zeskoczył z konia.
- Nie będziemy po ćmoku, jak jacy rabusie do grodu wjeżdżać- rzekł- Przenocujemy tutaj.
Zaiste niczego im nie żałowano. Piwa i mięsiwa wszelakiego dostali w bród. Gdy już nasycili swój głód, Władysław zaczął pilnie rozglądać się za dziewczyną, ale zniknęła mu z oczu. Naraz dostrzegł ją jak wychodzi z gospody. Nic nie mówiąc podążył za nią. Raz tylko się obróciła, jakby upewniając, że za nią idzie, uśmiechając przy tym kusząco. Gdy ostatnie chałupy zniknęły, przystanęła. Panowała cisza, a mgła wokół stawała się gęsta niczym mleko.
-Jak ci na imię?- zapytał dziewczynę.
Spojrzała na niego błyszczącymi oczami
- Wolałbyś książę tego nie wiedzieć...- szepnęła mu do ucha.
Władysław, jak oczarowany złożył na jej ustach pocałunek. Zaraz jednak odskoczył niczym oparzony. Oto piękna twarz w mgnieniu oka zmieniła się nie do pisania. Gładka skóra stała się szorstka i pomarszczona, pokryta brodawkami, niby u ropuchy. Całą postać okrywały łachmany. W nozdrzach czuł zapach mułu i wodnych roślin.
- Nie uciekniesz- zaskrzeczał głos tuż obok- dzikie oczy wpatrywały się w niego natrętnie.
Wiedział już z kim ma do czynienia. Była to niechybnie Odmienicą.
Chwycił ją za szyję, wyszarpnął swój miecz i chciał ją nim przebić, ale naraz zaczęła szybko się zmieniać, a to w żabę, a to w piskorza, trzymał ją jednak mocno w garści. Wiła się mocno i skrzeczała, w końcu przemieniła się w węża, plunęła mu paskudną mazią w usta i uciekła. Władysław zaraz starł paskudztwo, ale wciąż czuł w ustach jego okropny smak.
Zaczynało świtać. Książę ruszył czym prędzej na poszukiwanie swych towarzyszy, ciągle plując. Spali oni pod kępą łozy na miękkim posłaniu z kostrzewy. Nieopodal pasły się ich konie. Karczma i wioska zniknęła...Szybko zaczął ich budzić. Żaden z nich nic nie pamiętał.
- Tfu! Na psa urok! Moja noga nigdy nie stanie w Kostrzynie- rzekł książę.
Nad mokradłami wiatr rozwiewał mgłę. W stronę małej wysepki płynął cicho śmiejąc się zaskroniec. Minął rok, a książę jak zaczął pluć, tak nie mógł przestać. Za swymi plecami zaczęto zwać go Plwaczem. Bez wahania nadał Kostrzyn templariuszom w nadziei, że ich obecność wystraszy wodne stwory.
A co na to istoty zamieszkujące mokradła wokół Kostrzyna? Było im to jak najbardziej obojętne.
 

Nota historyczna

Władysław ( ur. ok. 1190, zm.5. czerwca 1239) był jedynym synem księcia wielkopolskiego Odona i księżniczki halickiej Wyszesławy. Przydomek Plwacz występuje już w źródłach XIII-wiecznych i nie wiadomo, czy był spowodowany jakąś chorobą księcia, czy też być może złymi manierami syna Odona. Drugim przydomkiem używanym już w źródłach mu współczesnych jest przezwisko urobione od imienia ojca — Odonic, które nie wiadomo czemu utrwaliło się w błędnej językowo formie, zamiast poprawnego Odowic. W 1232 r. nadał Kostrzyn templariuszom.


III miejsce - Legenda o Debrze i Wartoszu Jacek Bogdan
 
Dawno, dawno temu za niepamiętnych czasów, w miejscu gdzie dziś potężna Warta łączy swój bieg z jeszcze potężniejsza Odrą, żył sobie pewien rybak imieniem Wartosz. W owych czasach była to niezwykle urodzajna kraina słynąca także z pięknego jeziora Debra. Pewnego wiosennego dnia Wartosz, który przeważnie zarzucał swoje sieci w wody Odry, postanowił wybrać się na połów nad jezioro Debra.
Stanąwszy na brzegu ujrzał postać kobiecą unoszącą się wysoko nad powierzchnią wody. Zawołał do nieznanej istoty, lecz kiedy ona zwróciła się w jego stronę, zląkł się wielce i począł uciekać. Podczas ucieczki jednak zgubił drogę w lesie i potrzebował pomocy, wtedy nadeszła owa niewiasta i wskazała mu drogę powrotną. Była to Debra, Pani Ptactwa wszelkiej okolicy. Towarzyszyły jej zastępy dzikich gęsi oraz zbrojny oddział orli. Kobieta była niezwykłej urody, szyja jej długa niczym łabędzia przy czym bardzo zgrabna, oczy przenikliwe i duże świeciły jak nocą puchaczowi, natomiast kolor jej włosów był czarny niczym krucze pióra. Odziana była Pani w płaszcz z łabędzich piór lśniący w słońcu zupełnie jak srebro. Uczucie lęku, które towarzyszyło Wartoszowi przy pierwszym ujrzeniu owej istoty przerodziło się teraz w zauroczenie, a i ona od razu zakochała się w przystojnym rybaku. Od tego czasu kochankowie co noc spotykali się nad brzegiem jeziora, a miłując się wielce, obiecali nigdy się nie rozstać. Na nieszczęście kochanków pewnej nocy ktoś przyuważył Wartosza wymykającego się ukradkiem z chałupy i podążającego w stronę jeziora. Początkowo ludzi nie przejmowały nocne wędrówki rybaka, jednak kiedy ujrzano kochankę Wartosza posądzono go o związek z nieczystymi mocami i postanowiono skazać na śmierć. Nieszczęsny rybak przetrzymywany był w pobliskich lochach, gdzie co noc przez kraty rozmawiał z kochanką. Na nic zdały się jej błagania, aby wyrzekł się przed ludźmi miłości do niej i ocalił tym samym własne życie. Wartosz wolał zginąć niż wyrzec się najdroższej mu Pani i złamać złożoną wcześniej obietnicę. W kilka dni później ludzie wywieźli Wartosza daleko na południe, aby tam dokonać egzekucji, obawiali się bowiem gniewu Debry.
Po jego śmierci, martwe ciało rozpłynęło się na niezliczone ilości wody, które natchnione miłością podążyły przez nieznane tereny do miejsca poznania kochanków. Nieszczęśliwa Debra nie dożyła jednak tej chwili i na niedługo przed dotarciem wód umarła z tęsknoty. Przed śmiercią Pani Ptactwa nakazała swoim sługom, aby co roku w porze wiosennej nawiedzały te tereny oddając w ten sposób hołd nieszczęśliwym nieszczęśliwej parze kochanków. Wody z ciała Wartosza utworzyły rzekę nazwaną od jego imienia Wartą. Warta, wpadając do Odry, wraz z jeziorem Debra utworzyły rozległe mokradła, będące znakomitym schronieniem dla przybywających co roku ptaków. I tak oto dopełniło się dzieło miłości, tworząc dom dla wszelkiego ptactwa, nazywanego od owych wydarzeń dziećmi Debry i Wartosza.


Wyróżnienie - Opowieść Wartownika Rzeki Bogusława Mróz
 
Dawnymi czasy wszystko było msze. Puszcze rozciągały się hen, aż po horyzont. Rzeka była bardziej dzika i nieubłagana, a wczas roztopów wody jej szeroko rozlane. Na moczarach i bagniskach roiło się od wszelakich stworów, a i ludziska większy respekt mieli przed nami. Światem króluje zmiana, aliści nie wszystko nowe nastaje. Woda do dziś dnia jest tako samo mokra- to mówię ja- Wodnik znad Warty.
Miałem wtedy swoje imię- Wartownik, a moc moja magiczna nie dorównywała dzisiejszej. Mój pałac znajdował się na dnie, głęboko ukryty. Zbudowany był ze złotych ziaren piasku i muszli, a okrywał go podwodny las alg różnorakich. Podpływałem częstokroć do brzegu wieczorami, a nieraz to i pod chałupy zachodziłem i w okna zaglądałem.
Razu pewnego, kiedym to był blisko brzegu zobaczyłem młodą dziewoję. Siedziała ona na wierzbie, na wpół zwalonej, całkiem ukryta przed ludzkim okiem i cicho szlochała. Poznałem ją od razu. Wołali ją Bianka. Smukła była niczym osika. Złote były jej kosy spływające na plecy, modre oczęta. W czas świąt przynosiła na brzeg czarną kurę na ofiarę o niezwykłej smakowitości. Częstokroć widywałem j ą spoglądającą na wodę i wyśpiewującą przecudne, słodkie melodie na flecie. Baczyłem ino, coby jaki Szpetny Topich, Chobołd, Bagiennik, Topielec, czy też Ognik nie zwabił jej gdzie w wodne czeluście, bo miejsce to było odludne i całkiem przed ludzkim okiem zakryte. Pełno tego tałatajstwa kręciło się po okolicy, gdy zmierzchało i czekało ino na zabłąkane dusze. Najgorsze to były Rusałki. Niby to urodziwe, a delikatne, a okrutne i mściwe straszecznie. Zawzięte niezwykle były na młodzianów. Kiedy się na takiego uwzięły, szybki był jego kres. Zwabiały go cudnym śpiewem i powabem wprost w wodne odmęty, albo też tańczyły z nim swoje tany, aż ducha wyzionął. Panny te niecne przywoływały jednakowoż i dziewki, które to jeszcze nikomu serca nie oddały i wraz jedną z nich się stawała. Dla śmiechu wianek takiej nieszczęsnej pod jej chałupę podrzucały...
Na szczęście mojej Biance takowa przygoda nie groziła, bo upatrzyło sobie jej serce Miłosza- młodziana rosłego, niczym dąb, o kruczoczarnych włosach. Był to jednakowoż powód nieszczęścia dziewczyny, bo na nią okiem ni raz nie rzucił. Stał właśnie niedaleczko i całował roześmianą, a piersiastą Hildę.
Dawno już na niebie zabłysły gwiazdy, gdy dziewczę wróciło do dom. Po łozach błąkał się siny Szpetny Topich, alem go przegnał, niech zna, kto tu ma swe panowanie!
Kiedym wracał do swego pałacu, z daleka, z Wyspy Dziwów, którą zamieszkiwały Rusałki, dobiegł mnie perlisty ich śmiech. Unosiła się nad nią złota łuna- znak, iż znalazły sobie jakowąś zabawkę. W powietrzu drgały dźwięki muzyki. Rozchyliłem sitowie i cóżem to zobaczył? Na małej błotnistej wysepce korowód zwiewnych postaci, a pośrodku Miłosz, patrzący oszalałym wzrokiem. Ha!- moje zaklęcia na coś się przydały! Następnego wieczoru nad wodą unosiła się melodia tak rzewna, a łzawa, aż serce się ściskało. Bianka siedziała na kłodzie, a ślozy lały jej się z ócz strumieniami. Kiedy mnie ujrzała zamilkła. Inna dziewoja toby na mój widok wrzasnęła, kuper wzięła w troki, a uciekła szybko, że hej, ale ona tylko wlepiła we mnie swe oczęta i czekała. A było na co patrzeć. Postury jestem krępej, a nie większej niż bober, nogi mam koślawe, przyodziewek skąpy ze skóry węży wodnych, czym wielce to Rusałki gorszyłem, w łapach błony niczym u żaby, całe cielsko zielone, wyłupiaste złote ślepiska, nozdrza zadarte i wystające. Na dobitek moja gęba cała w bruzdach, a na głowie zielone włosięta niby zielsko algijakoweś. Przeraziłem się nie na żarty, iż dziewka pewnikiem zaraz mi zemdleje, toteż rozdziawiłem gębę jako ludziska na powitanie czynią i pokazałem swoje ostre zębiska z krasnymi końcami. Zarazem ją zamknął, bo dziewka oczy wybałuszyła i zbielała niczym jej giezło.
- Przyszedłem ci pomóc- ozwałem się w te słowa- Zali wiesz kimże jestem? Kiwnęła głową.
- Tyżeś Wartownik naszej Rzeki.. .-odpowiada ona - Nie masz dla mnie znikąd nadziei, ino rzucić się w głębinę!- odrzekła i już skoczyć się w nią gotowała.
Chwyciłem prędko za jej szatę.
- Czekaj, czekaj! Woda tu płytka, do pasa ino by ci sięgła, łacno byś się nie utopiła, oj nie!- zakrzyknąłem- Chyba, że Szpetnego Topicha byś za sobąobaczyła...
Uspokoiła się nieco i rozejrzała lękliwie wokół.
- Wiem, że po Miłoszu tak rozpaczasz. Żyw on, ale w niewoli u Rusałek siedzi, do jutra pewnikiem martwy będzie. Tu dziewka szlochać zaczęła, a spazmować. -Cichaj, cichaj!- przecież mówiłem, że żyw!
- Sama musisz go zratować. Wdziej tą szatę, w której jako Rusałka będziesz wyglądać i wsiadaj na mnie.
Dziewczyna zrobiła, comjej rozkazał i popłynęliśmy ku Wyspie Dziwów. Przykazałem jej baczyć na suknię, coby ni rąbek jej własnego przyodziewku, nie wychynął, przyłączyć się do korowodu, a czekać cierpliwie do świtu, kiedy moc szkaractw maleje.
Początkiem wszystko szło jak z płatka. Dziewka włączyła się do Rusałek niezauważona, pomogła wyciągnąć kulę, utkaną przez Topika z pajęczyny, w której tkwił młodzieniec, z głębin. Biedaczyna ledwo dychał. I na tym dobre się skończyło...
Kiedy go tylko takim zobaczyła, zerwała wraz swą okrywę, tulić a krzyczeć zaczęła. Tymczasem Rusałki w krąg się ustawiły, a każda w nich dzierżyła błękitne ostrze. Nie było z nimi żartów! Zaraz do nich doskoczyłem, do środka kręgu się przedostałem.
- Zatkajcie uszy! -krzyknąłem- ale już było za późno. Młodzian z dziewką stali jako zauroczeni. Rusałki patrzyły na mnie złośliwie i śpiewały zbliżając się coraz bliżej i bliżej. Zapomniały jednak biedactwa, że i jam magiczna istota. Wraz wyszeptałem zaklęcie i oto zamiast ludzi w trawie siedziały dwie żaby, które okazały więcej pomyślunku niż ich poprzednie wcielenia, wskoczyły do wody i odpłynęły. Roześmiałem się na całe gardło widząc miny niecnych straszydeł, pokazałem na pożegnanie swój długi jęzor i czmychnąłem do wody.
A cóż się działo z Bianką i Miłoszem? Uciekali i uciekali, aż wreszcie znaleźli się całkiem daleko, nad malowniczym jeziorem. Zaczęło świtać. Miłosz spojrzał swoimi żabimi, oczami w oczy swej żabiej wybranki i wyskrzeczał: „Blanko! Miłuje cię nad życie!" Czar przestał działać i odzyskali swoje kształty. Postanowili osiąść w tym miejscu. Założyli sioło o nazwie Żabice a pobliskie jezioro ozwali Żabiniec.


Wyróżnienie - Legenda z mokradeł Dorota Grobelna
 
Działo się to dawno, dawno temu na mokradłach i rozlewiskach Warty, tuż u jej ujścia do Odry. Tam, wśród licznych hord wodnego ptactwa królowały błotne potwory: przyjazne ptakom Rzepichory, Źabirosla, Ponikła, Cibory i Palkonie, oraz straszliwe i niebezpieczne Zamętnice i Rzęsiory.

 
Długotrwałe opady wyswobadzały ruchliwe Zamętnice, zamieszkujące wśród nadbrzeżnych, poplątanych korzeni i kłączy: wierzb, trzcin, oczeretów i kapelanów. Po wydostaniu się z ciemnych czeluści, od razu dawały upust swoim żądzom. Śrubowatym, oślizgłym cielskiem zaopatrzonym w elastyczne, wirujące ramiona, wyruszały na powierzchnię wezbranej wody i tworzyły potężne wiry, o niesamowitej wręcz sile. Woda kotłowała się, mąciła, a fale i podwodne tornada, wyrywały i wywracały wszystko, co spotkały na drodze, wykręcały drzewa z korzeniami, łamały potężne konary, zatapiały wszelkie żywe istoty.
Pojawienie się Zamętnic było sygnałem jeszcze większego zagrożenia. Ich wiry uwalniały z podwodnych tuneli odrażające i niezniszczalne, jak dotąd Rzęślory, które całymi stadami wyruszały wtedy na łowy, pożerając martwe i żywe ptaki spotkane w rzece i na rozlewiskach. Zaopatrzone w hakowate szpony, których było po sto w każdym z pięciu przęseł długiego ciała, wyłapywały wszystko i kierowały do oszczepowatego pyska, uzbrojonego w długie kły.
Podwojony atak Zamętnic i Rzęślorów, zawsze niósł wiele ofiar zarówno wśród zwierząt jak i sporadycznych rybaków. Żaden ze śmiałków nie powrócił jak dotąd żywy z tej niebezpiecznej wyprawy.
Naturalnych wrogów miały tylko Zamętnice. Do walki z nimi wkrótce po ich pojawieniu wyruszała zwarta grupa przyjaznych ptakom bagiennych potworów z trzymetrowymi Ciborami na czele. Głowy ich przypominały wieloramienne gwiazdy i były zaopatrzone w mocne przyssawki. Przy pomocy wielkookich Żabirośli oraz sztywnych, silnych Pałkoni, po długiej i morderczej z nimi walce wyłapywały Zamętnice, by z powrotem je uwięzić w bagiennych czeluściach, oplatając ich cielska podwodnymi kłączami kapelanów. Dopiero wówczas spiętrzone wody zaczynały stopniowo opadać, a grzmiąca, wirująca i rycząca kipiel, powoli wytracała swoją niszczycielską siłę.
Niestety... Nikt nie potrafił zapanować nad Rzęślorami. Ich żerowanie trwało dopóty, dopóki na mokradłach nie ostał się choćby jeden żywy lub martwy ptak, którego potrafiły wywęszyć. Dopiero wtedy opadały na dno rzeki i ponownie wracały do swych poddennych tuneli zaślepiając je pniami zatopionych drzew. Tam hibernowały i rozmnażały się, by przy kolejnej okazji powrócić w zwielokrotnionej liczbie na powierzchnię.
Przyjazne ptakom potwory: Rzepichy i Ponikła starały się jak mogły, by ratować resztki ocalałych przez żywioł gniazd. Maskowały je, przykrywając szczelnie długimi, przypominającymi sieci gęstymi włosami i ostrymi igłami. Na próżno... Nie miały żadnych szans w walce z Rzęślorami. Tak mijały kolejne lata, a wraz z nimi podczas wylewów ginęło coraz więcej ptaków.
Jednakże pewnej jesieni... Nad mokradłami pojawiło się stado wygłodniałych i wycieńczonych podróżą gęsi zbożowych. Były na skraju wyczerpania, bo nigdzie nie mogły znaleźć pokarmu. Pomogła im para łabędzi wskazując im miejsca obfitujące w pokarm. Wdzięczne gęsi w zamian zdradziły im sposób na unicestwienie Rzęślorów. Cóż jednak z tego, skoro nieme łabędzie same nie potrafiły go wykorzystać w walce z Rzęślorami, ani też nie umiały przekazać go innym.
Wkrótce nadeszła wiosna. Na niewielkiej tratwie przypłynął w te strony młody chłopiec - Lubuszek. Podczas ostatniej powodzi stracił cały swój dobytek i kiedy wody już trochę opadły, wyruszył na poszukiwanie bezpiecznego miejsca, na założenie nowej osady.
Prąd rzeki skierował jego tratwę w kierunku wielkiego łabędziego gniazda, uwitego z trzciny blisko brzegu. Nagle jego oczom ukazał się przerażający widok! Zobaczył jak zbliża się do niego ogromny Rzęślor. W gnieździe znajdowało się siedem ślicznych, niedawno wyklutych łabędziątek. Pilnowały ich Rzepichory i Pałkonie wraz z Ponikłami. Rzepichory jak umiały starały się swoimi długimi włosami zamaskować maleństwa, a Pałkonie przygotowały do ataku ogromne pałki, lecz ich szansę malały z każdą sekundą.
Nie namyślając się młodzieniec, w obronie łabędziątek chwycił z całej siły znajdujące się w pobliżu wyrośnięte Ponikło i nakrył nim gniazdo. Silny uścisk spowodował, że Ponikło po prostu znikło, ale razem z nim niewidzialne stało się całe łabędzie gniazdo. Wściekły Rzęślor, który stracił z pola widzenia posiłek, skierował atak na Lubuszka. Jego oszczepowaty pysk już zaczął chwytać tratwę, a hakowate szpony zbliżały się nieuchronnie do ramion chłopca. Już miały go zahaczyć, gdy nagle nad tratwą z charakterystycznym świstem skrzydeł, pojawiła się para niemych łabędzi. Łabędzica w dziobie trzymała kwiat lilii wodnych - kapelanów, a samiec pęk trawy kostrzewy. Chłopiec chwycił kwiat i wrzucił go w sam środek pyska Rzęślora, a potem z całych sił cisnął pęk kostrzewy w ogon potwora.
Wówczas stała się rzecz niebywała. Nad powierzchnią wody pojawiła się ogromna, oślepiająca, ognista kula światła, a groźny potwór zaczął się kurczyć, drżeć, aż na koniec zamienił się w zwykłą bagienną roślinę. Tak skończył żywot potwór Rzęślor, a wraz z nim wszystkie inne moczarowe straszydła utraciły swe rozmiary i siłę. Zastosowane w odpowiedni sposób dary od wdzięcznych łabędzi spowodowały, że dzięki Lubuszowi wszystkie błotne potwory złe i dobre zostały zamienione w bagienne rośliny, które można i dziś spotkać wśród setek innych gatunków na mokradłach, w miejscu gdzie obecnie znajduje się Park Narodowy „Ujście Warty”.
A co się stało z młodzieńcem? - spytacie.
Para wdzięcznych za uratowanie dzieci łabędzi, wskazała mu bezpieczne miejsce, gdzie założył pierwszą ludzką osadę. Było to dokładnie tam gdzie znajduje się Chyrzyno-miejscowość, która nazwę swą zawdzięcza właśnie temu, że tak chyżo, chłopiec pośpieszył na ratunek łabędziądkom. Lubusz stał się protoplastą rodu Lubuszan, zamieszkujących Lubuską Ziemię. Od trawy zwanej kostrzewą powstała nazwa obecnego miasta Kostrzyn, a legendarna, ognista, przypominająca Słońce kula, została uwieczniona w miejscowości - Słońsk. Skrzydlaci przyjaciele ówczesnych łabędzi niemych wraz z pięknymi gęśmi zbożowymi znajdują tu i dziś wspaniałe warunki na lęgi i ostoje. Gęś zbożowa ma ponadto zaszczytne miejsce w logo parku.
A czy dziś na nadwarciańskich mokradłach można jeszcze spotkać bagienne potwory?
W latach powodzi niejeden człowiek widział szalejące na Warcie i Odrze Zamętnice. Nieraz nawet w bezdeszczowe dni udaje im się wydostać z korzeni przybrzeżnych drzew i obrócić niejedną łódkę lub kajak. Uważajcie na nie podczas wypraw po parku! I pamiętajcie! Dobrze mieć w razie niebezpieczeństwa pod ręką kwiat lilii wodnej i ziele kostrzewy.
Koniecznie odnaleźć również musicie na trasie wycieczek po parku legendarne potwory z mokradeł: zamętnicę błotną, rzęśl długoszyjkową, ponikło igłowate, ciborę brunatną, żabiściek pływający, rzepichę ziemnowodną, pałkę szerokolistną i oczywiście tysiące skrzydlatych przyjaciół niemych łabędzi z gęsią zbożową na czele.

 
Powodzenia!


dat.: 07.02.2006 | źródło: PN Ujście Warty |

                 

 

.: noclegi

.: wycieczki piesze
.: wycieczki rowerowe
.: wycieczki objazdowe
.: foto safari
.: spływy kajakowe

.: zielone szkoły

    

    

   

.: forum

.: księga gości

.: o nas

.: kontakt 

.: reklama

.: mapa strony

 

 

   

Link Exchange: EcoTravel | Ojców | Pieskowa Skała | Jaskinia Ciemna | Noclegi | dodaj linka...

     

 

    

  

All original material and HTML coding © 2006 Parki.pl All rights reserved.